Prof. Grzegorz Górski: Amerykanie w biznesie nie kierują się sentymentem

„Amerykanie będą dążyli do zablokowania NS2 […] Rosja jest krajem prymitywnej gospodarki […] Bloomberg wypada jak Filip z konopi i strzela kapiszonami […] 10 milionów Polaków w Ameryce i w Kanadzie, licząc siłą nabywczą, to jest sporo więcej niż siła nabywcza wszystkich Polaków w kraju”- prof. Grzegorz Górski, historyk, amerykanista, rektor Kolegium Jagiellońskiego w Toruniu, w wywiadzie specjalnym dla portalu Fronda.pl.

Fronda.pl: Amerykańska administracja zagroziła sankcjami firmom zaangażowanym w budowę gazociągu Nord Stream 2 poprzez wprowadzenie do budżetu na rok finansowy 2020 stosownych zapisów. Sankcje mają być niezwykle kosztowne dla tych firm. Czy te groźby mogą powstrzymać budowę nowej nitki gazociągu łączącej Niemcy i Rosję?

prof. Grzegorz Górski, historyk, amerykanista: Wydaje się, że budowa NS2 wlecze się na tyle długo, że obawa zaangażowanych w to firm, iż wskutek sankcji amerykańskich dotkną ich poważne konsekwencje, jest naprawdę bardzo poważna. Znamy już ten model z przykładu Iranu. Niby działają tam tylko sankcje amerykańskie, ale nawet francuskie firmy poważnie ograniczają teraz swoją aktywność w tym kraju. Amerykanie walczą obecnie o większą obecność swoich paliw w Europie, więc zależy im na ograniczeniu ilości surowca z Rosji. To pozwala przyjąć, iż będą dążyli do zablokowania NS2. Jednak sytuacja w świecie jest bardzo dynamiczna i wszystko może się zdarzyć.

Dlaczego będące liderem Unii Europejskiej i piewcą demokracji Niemcy, nie dostrzegają niebezpieczeństw w prowadzeniu strategicznych interesów z totalitarną Rosją? Wiele wskazuje na to, że rosyjska inwazja na Ukrainę w 2014 r. była możliwa tylko dzięki budowie pierwszej nitki Gazociągu Północnego.

Niemcy, podobnie zresztą jak np. Francuzi czy Włosi, a do pewnego momentu także Anglicy, żyją w pozbawionym podstaw przekonaniu, że Rosja oferuje im jakiejś niewyobrażalne perspektywy biznesowe. Może byłoby tak, gdyby Rosja była normalnym, demokratycznym państwem, z relatywnie bogatymi 140 milionami mieszkańców. Jednak Rosja jest krajem prymitywnej gospodarki, rynkiem zbytu (poza sektorami wydobywczym i zbrojeniowym) ograniczonym do wąskiej grupy nienaturalnie wzbogaconych oligarchów. Dla Niemiec (i dla pozostałych głównych krajów UE) Polska jest większym partnerem handlowym niż Rosja, ale zdaje się że wagi i znaczenia tego faktu, nie doceniają nawet nasi liderzy polityczni i to bez względu na orientację. Problem polega na tym, że Rosja umie grać swoją rzekomą atrakcyjnością gospodarczą i mamić tym zachód, a Polska nie potrafi w tej grze wykorzystać nawet swoich twardych argumentów. Ilustruje to dobrze wszechobecne po polskiej stronie przekonanie, iż nasza gospodarka jest uzależniona od stanu gospodarki niemieckiej. I nikt nawet nie próbuje analizować, w jakim stopniu stan niemieckiej gospodarki jest już dzisiaj zależny od Polski. Na ile konkurencyjny byłby dziś niemiecki przemysł, gdyby nie korzystał z ciągle taniej polskiej siły roboczej czy stworzonych w Polsce niemieckim firmom warunków działania.

Prezydent Andrzej Duda podpisał niedawno ustawę o zniesieniu specjalnego podatku od wydobycia gazu łupkowego. Pojawiają się również informacje o tym, że amerykańscy senatorowie naciskają na polski rząd w sprawie dostępu do naszych surowców naturalnych, w tym złóż miedzi i metali rzadkich. Jakie skutki mogą odnieść tego typu polityczne naciski?

Polska ciągle potrzebuje poważnych kapitałów, aby utrzymać tempo nadrabiania zaległości po komunistycznym koszmarze. Tych kapitałów chętnych do inwestowania w niespekulacyjne biznesy, wbrew pozorom nie jest zbyt dużo. Zatem każda poważniejsza obecność wiodących firm amerykańskich w Polsce, jest dla nas zjawiskiem pożądanym. Do tego dochodzi kwestia bezpieczeństwa Polski. Każdy dolar amerykański zainwestowany w Polsce i każda amerykańska firma działająca w Polsce, zmusza każdy rząd amerykański do zwiększania dbałości o bezpieczeństwo takiego miejsca. Korzyść jest zatem podwójna. Ale trzeba znowu pamiętać, że Amerykanie w biznesie nie kierują się sentymentem. Im więcej będą nas chwalić i podnosić nasze historyczne zasługi, tym bardziej będą chcieli uśpić czujność, aby wykorzystując naszą naturalną słabość na takie komplementy, wyzyskać ją do maksymalizacji swoich korzyści. Mam nadzieję, że zwłaszcza władze polskie będą w stanie zachować w tej grze rozsądek.

Pani ambasador Georgette Mosbacher deklarowała publicznie, że walczy o ułatwienia proceduralne i podatkowe dla amerykańskich firm w Polsce, m.in. dla firmy Uber i amerykańskich inwestorów. W jaki sposób polski rząd powinien walczyć o ułatwienia dla firm polskich wchodzących i działających na rynku amerykańskim?

No właśnie… Zdaje się że u nas dominuje, nie tylko zresztą w odniesieniu do problemów polskich firm na obcych rynkach, doktryna „zero zainteresowania”. Ile lat musiało minąć, aby polski rząd zainteresował się tym co wyprawiali z Orlenem Litwini. W końcu udało się to jakoś załatwić, bo z Litwinami poszło dosyć łatwo. Ale tak naprawdę to psa z kulawą nogą nie interesuje, z jakimi problemami i bolączkami muszą sobie radzić polskie firmy i polscy przedsiębiorcy właściwie na każdym obcym rynku. Może więc warto uczyć się tego jak dbać o swoje interesy od najlepszych w tej dziedzinie, czyli Amerykanów.

Trudno sobie wyobrazić relacje czysto partnerskie pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Polską, chociażby z uwagi na różnice potencjałów. Mimo to Polska dokonuje szeregu zakupów i inwestycji związanych ze współpracą gospodarczo-militarną i surowcową. Na jakie ułatwienia może liczyć rząd polski i nasze firmy? Może Amerykanie powinni pomóc przejąć polskim spółkom stację TVN, której działalność z punktu widzenia polskich interesów narodowych wydaje się być niezwykle szkodliwa?

Problem polega na tym, że w Polsce nikt dotąd nawet nie próbował zastanowić się, jak w sposób celowy i planowy zaistnieć na największym rynku wewnętrznym na świecie. Mimo tego, że mamy tam potężny atut w postaci wielomilionowej i naprawdę wpływowej grupy Amerykanów polskiego pochodzenia. Notabene tych niemal 10 milionów Polaków w Ameryce i w Kanadzie, licząc tylko ich siłą nabywczą, to jest sporo więcej niż siła nabywcza wszystkich Polaków w kraju. Jest się o co bić? Ale to wymagałoby nie tylko spójnej, obliczonej na 10 – 15 lat strategii działania, ściśle skorelowanej z aktywizowaniem środowisk polskich. Skoro ci ludzie potrafili naprawdę skutecznie lobbować w sprawie przyjęcia nas do NATO czy zniesienia wiz, to tym bardziej poradzą sobie z lobbowaniem na rzecz polskich firm i ich interesów. To samo dotyczy wspomnianej stacji. Tylko nacisk Polaków w Ameryce na właścicieli tej firmy, może dać efekt.

A może to wszystko „wina Trumpa”? Może lepszym prezydentem USA z punktu widzenia polskich interesów byłby nowy kandydat Demokratów Mike Bloomberg, który ma ruszyć na ratunek „zrujnowanej demokracji i gospodarce” amerykańskiej? Tego typu retoryka jest nam bardzo dobrze znana z naszego lokalnego, politycznego podwórka.

Bloomberg dał się poznać z jak najgorszej strony jako burmistrz Nowego Jorku. Teraz wchodzi do kampanii próbując wmówić Amerykanom – którzy przeżywają okres najlepszej koniunktury gospodarczej od długiego czasu i nie notowany od lat wzrost poziomu życia – że to efekt rujnowania ekonomiki przez Trumpa. To już nawet pozostali kandydaci demokratyczni uciekają jak najdalej od atakowania Trumpa na tej płaszczyźnie, bo mają świadomość, że skompromitowaliby się w oczach wyborców. A Bloomberg wypada jak Filip z konopi i strzela kapiszonami. Kolejny niepoważny frustrat zepsuty pieniędzmi, któremu wydaje się że nachalnymi kłamstwami zbałamuci opinię publiczną. Moim zdaniem nie ma najmniejszych szans na nominację Demokratów, ale z pewnością napsuje im dużo krwi.

Trump może zacierać ręce, bo miliony wydane na kampanię przez Bloomberga, zmuszą pozostałych kandydatów do wydania już teraz jeszcze większych pieniędzy na kampanię prawyborczą. A Trump może spokojnie czekać, na kolejne skutki ich wzajemnego wykańczania się.

Dziękuję za rozmowę.

Wywiad został pierwotnie opublikowany w portalu Fronda w dniu 29.11.2019 r.

Foto: Fronda.pl